sie 08 2016

ten czas


Komentarze: 0

 

lusia1944

Kiedy robimy dzisiaj to, co moglibyśmy zrobić jutro, z pewnością jesteśmy już po pewnych przemyśleniach. Niekiedy żałujemy wypowiadanych słów czy zdań, innym razem żałujemy, że czegoś właśnie nie powiedzieliśmy.

Niechaj mi Luśka w szumie wiatru powie
O swych radościach, troskach i kłopotach.
Niech mi to powie chociaż w jednym słowie
Chociaż spojrzeniem rzuconym na błotach
Niechaj mi Luśka serce swe otworzy
Niechaj ogarnie mnie swoim spojrzeniem
Na ustach moich niech całus położy
I niechaj dalej będzie mym m a r z e n i e m.

Rozbłyskują neony
Na ulicach i placach
Znów duch wraca stęskniony
Może miłość powraca
Gaśnie uśmiech niesmiały
Jak refleksy mdłe, dawne.
W mokry wieczór mrugały
Twe oczęta figlarne.
Wyśniłem Cię niebogo wiatrem scałowana
Pokochałem zaś smutkiem jak miłość bezbrzeżnym
A miłość jak tęsknota, jako żal – nieznana
Naszym wspólnym losem a jednak rozbieźnym.
Czemu padają gorzkie słowa
Z ust Twoich dzisiaj o wieczorze?
Czy Ty byś chciała, bym od nowa
Nakreślać musiał coś w kolorze

Zieleni brudnej, majaczącej
Na ściankach serca ostrym rylcem?
Chciałaś, bym rzucał nic nie znaczące
Słowa jak wicher w tamtej chwilce?

Powiedzieć miałem Ci niemało
Coś mi pomogło, coś co rwało
Lipy stuletnie tam, nad Kryną.
Ty chciałaś więcej Karolino?

Jak słowo k o c h a m tego lata
Przyszłaś bezgłośnie, niespodzianie.
Poszukam przędzy co nas splata
Wątkiem n a d z i e i przetykanej.
Tak wiosną jak i latem na człowieka działa piękno natury i nic w tym dziwnego. Niekiedy tylko okazji do jego podziwiania jest więcej. Tamte lata były szczególnie gorące. Powodów było bardzo wiele, chociaż o dziurze ozonowej nikt nie wspominał. Było takie jedno gorące lato, gdy spotkałem Cię w piekącym skwarze gdzieś koło Muchowca. Wracaliśmy do Twego żółtego domu sami. Pachniało to lato, pachniało. Tobą i aromatem dojrzewających renklod. Zapach był wyraźny, smak też zdecydowany.

Lato to wspaniała okazja do podróży. Autostopem można było podróżować w kraju i w Europie. Na innych kontynentach nie sprawdzałem.
Najpiękniejsza jednak była podróż pociągiem. Powód – byliśmy razem. Przy Placu Teatralnym kupiłem aparat fotograficzny. Wyobrażałem sobie kiedy i jakie zdjęcia zrobię Tobie. Zrobiłem wiele, ale nigdy nie zrobiłem tego wyśnionego. Mnie została jedna fotografia.
Latem trenowałem rzut oszczepem na łąkach w pobliżu Twojego żółtego domu. Miałem nadzieję, że… Nadzieję…
Wczesnym latem odwiedziłem Cię w Szkole. To nie była zwykła szkoła.Spotkaliśmy się w przyjaznym półmroku, na pięterku. To miejsce działało jak czakram. Wtedy wołałem:
Przyjdż nad spienioną Odrę w maju
Na Niskie Łąki, Gaj, Karłowice
Niechaj to będzie w naszym zwyczaju,
Niech szczęściem będzie . O, Beatrice.

Czakramy… Znamy te oficjalne, opisane w literaturze. Dane mi było poznać inne. Jest takie miejsce nad Krynką (wiem gdzie ),na Podhalu w Zębie, w Nowym Targu Samorody. Same nogi niosą tam człowieka. Rudki, Chłopy, może tam też jest czakram?

Pamiętasz? Czuwaj! Ci powiedziałem
Czuwaj! odrzekłaś tego wieczora
Czy Ty myślałaś, jak ja kocha(łe)m
Ciebie, ten las i skrawek ugora?
Tam, nad Postomią Ciebie nie było. Nawet nie wiem gdzie wtedy mieszkałaś. Przypominało mi to nasze harcerstwo sprzed roku , a może nawet kilku zaledwie miesięcy. Ładna tam okolica nad jeziorem. Jednak było smutno bez Ciebie.

Pamiętasz była jesień? Mały pokój itd. Mój pokój znajdował się na pięterku i jesienią, kiedy opadły liście, miałem wzrokowy kontakt z Twoim domem i wyobrażałem sobie niestworzone rzeczy. Niestety to były tylko marzenia.
Jesienią były znośne temperatury. Wędrowałem po lasach, gdzieś koło Karszówka, oglądałem opuszczone domy i dwory. Droga ze stacji prowadziła najpierw wzdłuż torów po obu stronach drogi.Po jednej stronie drogi była plantacja chmielu, po prawej najczęściej łan kukurydzy. Zapamiętałem dobrze topografię terenu. Chciałbym tam jeszcze wrócić. Wrócić i posłuchać melodiiWspomnij mnie…
Wrzesień… Dostarczył nam tyle wrażeń, że mało nam bezpośrednich rozmów, zawsze brakuje nam czasu, chciałoby się jeszcze pisać, co zresztą bardzo lubię kiedy słowa adresyję do Ciebie.
I nie tylko wrzesień, bo każdy dzień z Tobą to jedna stronica w nieistniejącym właściwie fotograficznie literackim albumie a może albumach; Twoim – do którego ja wklejam fotogramy a Ty uzupełniasz podpisem i moim – tu na odwrót – Ty rysujesz – ja tylko spinam karty.
Niekiedy czuję się jak Orfeusz w piekle. Któż zresztą może powiedzieć jak wyglądał Orfeusz w piekle. A może wiedzą to jedynie zakochani. Boją się jak ludzie i jak ludzie pragną orfeuszowego spokoju a może szaleństwa, tajemnicy nieznanego, okrutnej prawdy niepamięci.
Ale nie zawsze się wie tyle ile potrzeba, nie wszystko można zrozumieć tak całkowicie, do głębi. Gdybyś mogła ze mną usłyszeć ryk Niagary, ujrzeć katarakty na Nilu, zobaczyć rzymskie portale, świątynie Indii i śniegi Kordylierów – gdy zapytałbym Cię o nie kolejno u kresu wędrówki – to co byś sobie przypomniała? Może właśnie coś zupełnie innego? Może… może, może…
I jedyna nadzieja w tym, że droga od mojego serca do Twojego jest tak krótka, bo znajdują się one obok siebie. Uczucia, które idą od jednego do drugiego na tej krótkiej drodze pozostają w swej pierwotnej postaci, nie zniekształcone, są przez drugie serce przejmowane w całości. Tak dobrze się stało, że położyliśmy ( położyłem? ) te serca obok siebie…

..Chciałbym to kruche szczęście zachować na zawsze, schować w szkatule tak, by żyło, umieściłem go w sercu, daję mu całe jego ciepło. Styczeń, sierpień, pażdziernik…Sierpień. Ile jeszcze ich będzie? Nie wiemy. Zawsze będę Cie kochał.
…gdy jesteśmy razem czas płynie inaczej. Myślę ciągle o Tobie. Śnią mi się najpiękniejsze sny z Tobą. Budzę się i jestem sam! Gdziekolwiek bym nie był a nie było Ciebie przy mnie, w uszach dzwoni wielka pustka i jedynie serce mocno kołacząc, przypomina o tym, że jest drugie takie serce, które bije w tym samym rytmie, że jest ktoś, kto myśli tak samo.

…Kiedyś chciałem się zgubić w plątaninie zdarzeń, teraz znalazłem siebie, uwierzyłem w siebie. Mam kogoś, kto mnie rozumie i ja go rozumiem. Dobrze jest mieć taką bratnią, oddaną duszę. Mam komu powiedzieć co mnie cieszy, trapi, mam się kogo poradzić. Prawda jakie to proste?

Marny ze mnie fotografik. Gdybym umiał sfotografować wyraz duszy w znaczeniu psychologicznej głębi – przekonałabyś się jak Cię naprawdę kocham. Takiej fotografii technicznie nigdy nie zrobię ( to bardzo dobrze ) bo materiałem światłoczułym może tu być jedynie twoje serce i w nim tylko powstać może utajona kompozycja światłocieni naszej miłości.
Moje myśli to tylko refleksy Twoich. Wtedy, kiedey wyszliśmy z sali lustrzanej WDK uświadomiłem sobie, że skala ludzkich doznań jest szersz niż przypuszczałem do tej pory. Potrzebuję, a może lepiej – potrzebujemy kochania. My. Bo nie być dla siebie wzajemnie – to być niepotrzebnym. Kocham Cie. W tym mieści się wszystko; radość, uśmiech, milczenie, ból, łzy, tęsknota, cała uroda życia, które by takim było, musi być bogate w zdarzenia.
…Po owiniętym w igelitową koszulkę przewodzie anteny telewizyjnej, spadają krople deszczu na okienny parapet. To skłania do refleksji. Do wrześniowego dziś. A może będzie jutro?

Każdy z nas ma swoje ulubione zajęcie, takie, w które wkłada całe swoje serce. I jest obojętne,czy jest to zajęcie poważne lub nie – uznane przez siebie wszak za szlachetne. Nie odgadniesz jakie! Ostatnio bardzo lubię pisać listy do Ciebie. Nie wiem skąd mam przeświadczenie, że nigdy nie zdążę powiedzieć Ci wszystkiego; co czuję, jak,. Wiem, że ciągle brak mi Ciebie, że musze pisać o wszystkim, o czym wiesz, będziesz wiedzieć i o czym jeszcze sam nie wiem. Chciałbym, by coś z tej atmosfery u Ciebie zostało. Maj nastraja optymistycznie. Nawet wtedy, gdy się siedzi w chłodnym pokoju, ale z widokiem na kwitnący sad i czerwone dachy domów z refleksami światła zachodzącego słońca. Oglądam swój pokój; chłodny, surowy, jakoś dziwnie pasuje do jedynego obrazka jaki zdobi jego ściany – portretu E. Hemingway’a o takim samym poważnym, chłodnym a jakże mądrym spojrzeniu. Gdziekolwiek bym jednak nie mieszkał, zawsze będę pamiętał jeden pokój, najmilszy mi, przytulny, prawdziwy pokój w którym czułem się naprawdę jak w domu. To pokój w Twoim domu, przy lesie, nad rozlewiskiem. Szkoda, że byłem tam tak krótko…
Nigdy nie miałem swego domu. Wędrowaliśmy, często zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Przyczyniła się do tego trochę praca zawodowa Ojca, który co pewien czas, pod wiosnę składał podanie o przeniesienie i koło jesieni zwykle ładowaliśmy graty i ruszali w nieznane. Lubiłem to dopóty, dopóki nie poznałem nowej okolicy. Potem – znów szarzyznaWszedzie, we wszystkich domach tak samo urządzone mieszkania; kuchnia, gdzie się gotuje, mieszka na codzień, spożywa posiłki i pokój – ten od przyjmowania gości, gdzie nie mogą bawić się dzieci, bo tam stoi telewizor, na nim ludowa ceramika, na ścianie jakiś landszafcik i trochę wyżej obraz Matki Boskiej umajony gałązkami jedliny. Pamiętam to jeszcze z Kielecczyzny. Pamiętam trochę więcej, to może nieistotne, może zbyt osobiste, ale tak na wszelki wypadek, może kiedyś sam przeczytam, może mi przypomnisz – ocalę od zapomnienia; pamiętam niewielki dworek w którym mieściła się wiejska szkoła podstawowa. Ów dworek był siedzibą Jana Chryzostoma Paska. W tej szkole na ścianie obok portretów ówczesnych dostojników państwowych wisiał krzyż z wizerunkiem Chrystusa, a my przed lekcjami odmawialiśmy modlitwę. Później zdjęto krzyż, nie było modlitwy, wrócił krzyż, była modlitwa, zniknął krzyż, brakło modlitwy, długa, długa przerwa, wrócił krzyż i modlitwa.
Za szkołą koło starego dębu schowała się mała sadzawka w której wydra Robak łowiła rybki może na stół zacnego Chryzostoma.Mama zabierała mnie czasem do prac polowych, ale nie miała ze mnie pociechy. Mówiła, że trzeba umieć kopać ziemniaki, posiać zboże i umieć rozwiązać trudne zadanie z rachunków. Przypuszczam, że Mama się na mnie nie poznała, bo po latach stwierdziłem, że wszystkie te czynności umiem wystarczająco dobrze.Ojciec pokazał mi jak się kosi trawę i chciałem się tego nauczyć, bym mógł przemaszerować przez wieś razem z Ojcem, z kosą na ramieniu, naostrzyć ją kamienną osełką, wsłuchać się w cudowny brzęk stalowego ostrza i kosić, krok za krokiem drugi pokos za Ojcem. Lubiłem to, bo trzeba było wstać wcześnym rankiem, lubiłem tę ciszę ranną i chłód rosy na bosych stopach wrzynających się w miękkie podłoże łąki. Ojciec zawsze dawał mi dyskretne wskazówki co do mojego postępowania, uczył mnie brać wiraże życia. Czasem na tych wirażach słabłem, innym razem znów szpurtem rwałem naprzód. Ciekawe jest życie, zwłaszcza, gdy się ma dla kogo żyć, kiedy się wie, że jest się czasem komuś potrzebnym.Tozmusza do pracy nad sobą. To nie jest rachunek sumienia, ale chciałbym, by było ono zawsze takim, jakim jest dotąd. Może to trochę ostrożna uwaga nasuwająca przypuszczenia, że boję się przyszłości, że dobre co było, a co będzie… que sera. Nie. Cenic życie, cenić ludzi – ot co trzeba by być szczęśliwym. Uczuło mnie tego wielu ludzi.. Wmawiałem w siebie, że za dużo od życia chcę, mając świadomość, że wiele mi się od niego nie należy, że muszę walczyć i wierzyć że nie można się zawieść na Człowieku…
W to , że przyjdzie miłość nie wierzyłem. Ale chciałem bardzo. Myślałem, że potrafię kochać. I przyszłaś Ty… Wiesz dobrze, gdzie chodziło się na wagary. To królestwo pryszczatych młodzieńców i ładnych dziewcząt, które ci pierwsi szczypią po łydkach i głaszczą nieśmiało jędrne piersi siedemnastolatek. Tu się opalają, czytają książki, leniuchują, baraszkują, nudza się i kłócą, kochają, biją w mordę, popłakiwują sobie w milczeniu, palą papierosy i patrzą nieprzytomnie w stumetrową przepaść wyrobiska. To przecież Europa! I jeżeli kiedyś po latach przypomnimy sobie tamte zdarzenia, mam nadzieję, że b ę d z i e m y o nich mówić z uśmiechem na twarzy, i możemy pośmiać się z siebie.I jeszcze jedno – jeśli będziemy chcieli przytulić się do siebie, to może mniej będzie żal tych śmiertelnie poważnych, wydumanych sytuacji, tego czego nie było a z pewnością m o g ł o być. Cieszę się, że dane mi było t y l e z Tobą do tej pory przeżyć. Maj nastraja optymistycznie.Cofamsię myślą do majów już przeżytych. Jakie będą przyszłe?
4 maja

Ty dasz sygnał odejścia
Zielonymi lampami
Może skłonisz do przejścia
Pomiędzy kaktusami
Twoje oczy – zielone
Ich refleksy – nadzieja.
Praktyki niezmienione
Nowych tonów niewiela.

Byłem tam przez jedno mgnienie oka.Tak było zawsze; u Ciebie w domu, na imprezie noworocznej we W.,podczas kilku wspólnych zimowych zabaw, spaceru przez łąkę gdzieś koło M.Zrobiłem Ci parę zdjęć – może je jeszcze masz? Byłem też krótko na ul. Mikołaja we Wrocławiu. Od tej pory nic nie wiem o Tobie. Łatwo się zgubić.Tak trudno się odnaleźć
Czas płynie nieubłaganie w jednym tylko kierunku. Nie prześcigniesz Przyszłości, nie cofniesz się w Przeszłość.

Ubogie są swiatła tej małej dolnośląskiej stacyjki kolejowej. Kilka chybocących się latarń zawieszonych wysoko na drewnianych słupach, podświetlony zegar elektryczny i parę semaforów z kolorowymi szybkami dodawały uroku tej brudnej, tonącej w jesiennych błotach wsi.Tego błota było szczególnie dużo po wykopkach buraków cukrowych.Rolnicy kopali coś około 500 kwintali z hektara i wozili wozami konnymi do najbliższej stacji kolejowej. Hałdy leżały gdzieś do stycznia. Po Nowym Roku przeistaczały się w bielutkie, słodkie kryształki i wracały do gospodarzy na pólki kredensów pamiętających jeszcze cesarza Wilhelma.
Kiedy zaczynał gęstnieć zmrok, na stacyjce przystawał pociąg złożony z dwóch wagonów, zwany pieszczotliwie lub może złośliwie „hulajnogą”. Stał tam prawie pół godziny ku uciesze jadących w nim dzieciaków, które czas ten wykorzystywały do zrywania owoców z sadu tutejszego zawiadowcy, za co zawsze obrywali po uszach, a ku wielkiemu niezadowoleniu panów z brzuszkami, którzy pomrukiwali i utyskiwali na dzisiejsze czasy, niekiedy rzucali jakieś niedbałe, mocne przekleństwo.

Ow pociąg to był taki maleńki światek ludzi o róznych charakterach, prawdziwy świat typów; nieśmiałych i zuchwałych, niedbaluchów i eleganckich kobiet, ale także mających tylko pretensje do miana eleganckich, z czego chyba nie zdawały sobie sprawy.
Zawsze w tym samym wagonie, na tej samej ławce ( to były twarde, drewniane ławy ) siadał przyjemny staruszek, wyjmował pięknie rzeźbioną fajeczkę i pykał ze spokojem dyskretnie obserwując otoczenie. Naprzeciw dwie młode kobiety, które ciągle gadały, gadały, gadały, jakby te babskie sprawy były aż tak interesujące, że koniecznie trzeba o nich mówic tu – w naszym pociągu.
Pasażerowie pociągu znali się, przynajmniej z widzenia doskonale;wiadomo było, kto wsiądzie na kolejnej stacji, kto do pracy, kto do szkoły. Miejscówek nie było, myśle,że niewielu wiedziało, iż tak się też podróżuje, lecz tu każdy miał swoje miejsce.
Z Tobą podróżowałem rzadko. Raz wypadło nam dłużej czekać na pociąg i musieliśmy korzystać z „poczekalni”. Nie pamiętam dlaczego pociąg miał opóźnienie, teraz myślę, że z powodu mrozu, może obfitych opadów śniegu wszak było to 2 stycznia. Dziękuję losowi, że tak się stało. Potem był wspólny, niezapomniany powrót marną dróżką.Te półtora tysiąca metrów pamiętam doskonale.

I uchodzi nam miłość i znowu przychodzi,
Jak morze. Nie dziw, bo się Wenus z morza rodzi.
F.D.Kniaźnin

Na marmurowej wyrył płycie
Czas wieczne prawa dla ludzkości:
Nic piękniejszego ponad życie,
W życiu – nic ponad czar miłości.
Lope de Vega

Wtedy myślałem, że my to znaczy ja i Ty

tamtelata   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz